Beskid naprawdę Mały

RMF FM
To jest wycieczka podszyta starą legendą. Zaczyna się w czasach, których najstarsi górale nie pamiętają. Albo pamiętać nie chcą...

Dawno, dawno temu żył sobie w Beskidach smok. Przesympatyczny stwór o imieniu Kicek mieszkał nad pięknym, górskim jeziorem. Z ludnością okoliczną się zbratał do tego stopnia, że razem z nią tęgo wieczorami popijał. Przesadził któregoś dnia niestety - co jak wiecie czasem się zdarza - i na kaca wyżłopał całe (piękne) jezioro. Wtedy się górale wkurzyli i Kicka pogonili. Głupio zrobili, bo od tego czasu ani smoka, ani jeziora nie mają, a na pamiątkę pozostała tylko nazwa miejscowości, w której rzecz się wydarzyła. Kiedyś mówiono o niej Sucha bez Kicka, dzisiaj (krócej) Sucha Beskidzka. To w jej okolicach zaczyna się wycieczka. A do historii smoka wrócę jeszcze na jej końcu.

Trasa prowadzi grzbietem Beskidu Małego i dostępna jest nawet dla tych, którzy nie szczycą się wysoką formą ani umiejętnościami w prowadzeniu roweru. Ale - jakby nie patrzeć - to już kolarstwo górskie, więc "honorne". Nie zachęcam do tego, żeby startować już w Suchej, bo to znacznie wycieczkę wydłuża i utrudnia. Lepiej podjechać asfaltami przez Zembrzyce i Tarnawę Dolną do Śleszowic i dopiero tam zmierzyć się z górami. Pierwszy etap to wjazd na Leskowiec - najwyższy szczyt na trasie i jednocześnie fantastyczny punkt widokowy - panorama ciągnie się od Beskidu Żywieckiego po Wyspowy, z Tatrami po środku. Podjazd jest naprawdę łagodny (w kategoriach górskich oczywiście). Najpierw czarnym, potem niebieskim szlakiem turystycznym. Dróżka tylko raz staje dęba na tyle, że konieczne może się okazać podepchnięcie roweru przez jakieś 100 metrów. Po szczytem Leskowca stoi schronisko, więc w nagrodę będzie można zafundować sobie szarlotkę na przykład. Przy okazji warto wiedzieć, że w tym miejscu chętnie i często bywał Karol Wojtyła, zanim jeszcze został "naszym papieżem". Przy schronisku przeskakujemy na czerwony szlak i jedziemy na zachód. Najpierw na wierzchołek góry, potem falującą, nietrudną ścieżką raz w górę, raz w dół. Najciekawszy moment to przejazd przez rezerwat Madohora - wąska ścieżka prowadzi pomiędzy skałkami i wielkimi, starymi drzewami. Tam jest naprawdę przygodowo. Kolejne miejsce na odsapkę to Przełęcz Kocierska z wielkim zajazdem. W razie spadku formy można tu wycieczkę przerwać i zjechać do Andrychowa. Ale polecałbym włożenie w pedały jeszcze odrobiny wysiłku, bo po jednym jeszcze podjeździe trasa zaczyna gwałtownie opadać. Zjazd, czyli najprzyjemniejsza rzecz w kolarstwie górskim ma ponad 10 km. Jeśli nie zapomnicie po drodze skręcić w lewo, w niebieski szlak, to wylądujecie na przedmieściach Żywca.

I tu właśnie następuje koniec historii smoka Kicka. Mam bowiem niejasne przeczucie, że Kicek zamieszkał właśnie tutaj. Nie nad jeziorem bynajmniej, tylko w starych, cesarsko-królewskich budowlach na południowym skraju miasta...

Tagi: Beskid Małyrowertrasawycieczka

Reklama