Dziś mijają 23 lata od śmierci Ryśka Riedla - legendy polskiego bluesa.

Genialny wokalista, muzyk, prawdziwy hipis, artysta. Odszedł 30 lipca 1994 roku.

W jednym z ostatnich wywiadów ostrzegał wszystkich swoich fanów przed jakimikolwiek używkami. Mówił, że zabawa z takimi rzeczami bardzo źle się kończy. 

Swoje narkotykowe nałogi przypłacił życiem. Był żywą legendą. Jego piosenki były zawsze szczere i autentyczne. Nigdy nikogo nie udawał. 

Wielokrotnie w swoich piosenkach pisał o szponach nałogu, o swojej trudnej sytuacji, w jaką się wplątał. Starał się wszystkich ostrzec. Wiele razy wspominał o tym, że zaskakuje go, że ludzie chcieliby go naśladować i przejść tę samą drogę. Uważał, że mylnie odbierają jego słowa. Chciał wszystkich przed tym uchronić. 

Wielokrotne odwyki i wizyty w szpitalach rzutowały na współpracę w zespole. Jego grupa DŻEM wielokrotnie współpracowała z innymi wokalistami i wokalistkami. Dochodziło też do wzajemnych tarć i oskarżeń.

16 marca 1994 roku, w Krakowie odbył się ostatni koncert Dżemu z Riedlem.

27 lipca, w szpitalu w Chorzowie zażył podobno ostatnią porcję narkotyków. Rzekomo podał mu ją ktoś przez okno szpitala. Dwa dni później próbował jeszcze z niego uciec, ale został zatrzymany. 30 lipca martwego znalazła go pielęgniarka. Bezpośrednią przyczyną zgonu była niewydolność serca. 

 

 

Zobacz także