"Moskwa za zasłoną Mundialu" - felieton Łukasza Króla

Tak jak nie można było oceniać Polski przez pryzmat tego, co działo się w naszym kraju w czasie Euro 2012, tak trudno ocenić Rosję wyłącznie przez pryzmat trwających Mistrzostw Świata. Tak jak u nas w centrach miast królowały rzesze piłkarskich fanów, którym na każdym kroku pomagali płynący na fali euforii gospodarze, tak w Moskwie w tych dniach trudno o inne obrazki - może jedynie Rosjanie nie są aż tak opętani futbolowym szaleństwem, jak my byliśmy.

Można to nawet zauważyć w dniach meczów ich reprezentacji, kiedy spora grupa Rosjan raczej przystaje w codziennym pędzie, by podziwiać swoich, niż zatrzymuje się na dłużej. U nich entuzjazm do reprezentacji rośnie wraz z każdym strzelonym golem, my natomiast zawsze zaczynamy z wysokiego C – osobiście kocham nas za to i tym razem też temu uległem, wiadomo, Polska mistrzem świata!



Na długo zapamiętam obrazek z naszymi kibicami, którzy w dniu pierwszego meczu kadry o godzinie 13 postanowili zgromadzić się na Placu Czerwonym, by stamtąd wspólnie ruszyć na stadion Spartaka Moskwa. Widok, który na długo zostaje w pamięci: biało-czerwony tłum śpiewający Mazurka Dąbrowskiego u ścian Kremla, skandujący: „Jedna Polska, bez podziałów” i w końcu ruszający w znanym „pociągu jadącym z daleka” na mecz z Senegalem.

 



Niestety, 90 minut gry diametralnie zmieniło nastroje i kolejnego dnia trudno było na ulicach Moskwy wyłapać choćby grupkę naszych kibiców.

 

 

„Musimy wrócić do hotelu się przebrać, przecież nie będę teraz paradować tak cała na biało-czerwono”.


Jak usłyszałem pod stadionem od jednej z fanek: „Musimy wrócić do hotelu się przebrać, przecież nie będę teraz paradować tak cała na biało-czerwono”. Zapadliśmy się pod ziemię, wtopiliśmy się w tłum, z kibiców staliśmy się turystami. Mogliśmy w końcu przyjrzeć się Moskwie i Rosji. Co zobaczyliśmy?


Będąc w Rosji, a właściwie w samej Moskwie, przez zaledwie kilka dni – pewnie tyle, co przeciętny kibic przylatujący tu z drugiego końca świata, by w jednym meczu wesprzeć swoją reprezentację – nie ma się szans na zajrzenie we wnętrze tego wielowymiarowego miasta i kraju. Dodatkowo utrudnia to swoista mundialowa zasłona uszyta z wielką precyzją przez kremlowskich włodarzy. Spacerując w tych dniach ulicami Moskwy ma się nieodparte wrażenie, że ktoś nas wkręca i za chwilę wyskoczy zza rogu, krzycząc: „mamy cię! Witamy w programie Rosja: edycja mistrzowska”!


 

Kibic, turysta nie ma prawa zobaczyć pękającego tynku...


To, co rzuca się w oczy w pierwszym kontakcie z tym gigantycznym miastem, to panujący wszędzie porządek. Przemierzając kolejne ulice nie napotykamy na pozostawione na ulicy śmieci, źle zaparkowane samochody, niesprzątnięte stoiska przydrożnych handlarzy czy zalegające na balkonach zbędne rzeczy. Nie spotkamy koczujących w przejściach podziemnych bezdomnych czy wałęsających się ulicami zwierzaków. W zamian będziemy widzieć kursujące samochody do sprzątania ulic, ludzi myjących codziennie wejścia do metra, świeżo zasadzone rabaty z kwiatami czy ładne chodniki. Jest wręcz sterylnie. Hitem są zasłonięte elewacje wszystkich obskurnych budynków. czy tych, które akurat są w remoncie. Kibic, turysta nie ma prawa zobaczyć pękającego tynku czy grafitti, wielkie płachty imitujące wygląd elewacji budynku skutecznie mu to uniemożliwiają.



Można się poczuć jak w czasie wizyty u cioci, która na nasz przyjazd wyniosła wszystkie przedmioty codziennego użytku z salonu, pochowała buty i kurtki z przedpokoju, a w kuchni wszystkie urządzenia wylądowały w szafkach. Jest pięknie, jest czysto, tylko człowiek się zastanawia, czy ktoś mieszka w tym domu? I jak to jego prawdziwe życie wygląda? Bo wszyscy zdają sobie sprawę, że prawdziwe, wcale nie tak piękne życie gdzieś tam jest, leży ukryte w tym jednym z pomieszczeń, które na czas naszej wizyty stało się zwykłym magazynem.

 

 

Sport, przynajmniej ten na poziomie reprezentacyjnym, wciąż pozostaje jednym z nielicznych uniwersalnych języków tego świata...


Trudno winić Rosjan za to, że w ten sposób chcą się zaprezentować światu, pokazać z jak najlepszej strony, pojawia się jedynie wątpliwość co do intencji. I nie mówię o zwykłych Rosjanach, u których, w większości (bo o czarnych owcach i cwaniakach też dużo słyszałem) na każdym kroku widać chęć do pomagania przybyszom – sam odczułem to co najmniej kilkakrotnie: a to ktoś sam z siebie zaprowadził na właściwą stację metra; a to pięć osób próbowało sprawić, żebym kupioną w strefie kibica kiełbaskę dostał ciepłą – ale o władzy, która w taki sposób chce wysłać w świat wiadomy obraz Rosji, obraz z nałożonym filtrem Instagrama, a właściwie filtrem FIFA. To nieuczciwe zbijanie politycznego kapitału, betonowanie pozycji władzy w kraju i pokazywanie siebie z perspektywy dobrego gospodarza.

 


Z jednej strony rację mają ci, którzy głośno nawołują do bojkotu tego typu imprez w krajach, w których na co dzień łamane są prawa człowieka (następne mistrzostwa w Katarze) czy które uczestniczą w konfliktach zbrojnych. Jednocześnie jednak, po krótkim pobycie w Moskwie, mam wrażenie, że bilans tych imprez wychodzi na plus. Nie mówię nawet o infrastrukturze, która akurat w Moskwie zostanie na dłużej i będzie wykorzystywana przez mieszkańców, nie mówię o wysprzątaniu miasta – któż nie chce mieć czysto, choćby przez chwilę – czy równych chodnikach i nowych rabatach kwiatowych, mówię o zbliżeniu się ludzi i wymianie rożnych punktów widzenia. Sport, przynajmniej ten na poziomie reprezentacyjnym, wciąż pozostaje jednym z nielicznych uniwersalnych języków tego świata, platformą, która nas wszystkich łączy i pozwala paść sobie z uśmiechem w ramiona, by zrobić sobie wspólne zdjęcie czy napić się wódki. To charakterystyczny teraz obrazek dla Placu Czerwonego czy innych rejonów Rosji, w których przebywają kibice.

 


Bawmy się, ale niech to będzie dla wszystkich taki pierwszy kontakt gościa z gospodarzem, wymiana uprzejmości i zachęta do kolejnej wizyty, podczas której już odważnie odsłonimy zasłonkę i zastaniemy te wspomnianą ciotkę w środku tygodnia, gdy zabłocone buty będą stać w przedpokoju, a kuchnia będzie zawalona garnkami po obiedzie. Dopiero spotkania w takich warunkach mogą zbudować coś trwałego. Ja jestem chętny i chcę więcej Rosji. Zaglądajmy tam chętniej, by nie spełniły się przewidywania wielu mieszkańców Moskwy, którzy w rozmowie przyznawali, że owszem teraz jest wesoło, ludzie się uśmiechają, policja nikogo nie niepokoi, ale jak mistrzostwa się skończą i wszyscy wyjadą, to krajobraz zdominują znów odcienie szarości.

Łukasz Król, RMF FM

Zobacz także