Upadek Muru Berlińskiego we wspomnieniach Marcina Jędrycha: "Nie przypuszczałem, że na moich oczach rozgrywać się będzie wielkie historyczne wydarzenie"

Trzydzieści lat temu, 9 listopada 1989 roku, runął Mur Berliński, który podzielił nie tylko miasto i państwo, ale również mentalność ludzi żyjących po jego obu stronach. Wraz z jego upadkiem zakończyła się zimna wojna i trwający od końca II wojny światowej podział Europy na aliancką i sowiecką strefę wpływów. Jak ten wyjątkowy dzień wspomina nasz dziennikarz, Marcin Jędrych? Przeczytajcie koniecznie...

Długa droga do "lepszego świata"

Trzydzieści lat temu, 9 listopada 1989 roku pojechałem na jednodniową wycieczkę do Berlina Zachodniego. Chciałem sobie kupić kilka nowych płyt CD, a zatem moim celem w tym mieście był słynny sklep City Music przy Ku'damm. Wyjeżdżając z Krakowa nocnym pociągiem w środowy wieczór, 8 listopada nie przypuszczałem, że na moich oczach rozgrywać się będzie wielkie historyczne wydarzenie.

Mur Berliński powstał, by dzielić. Wspominamy dzień, w którym się zachwiał
Na blisko 30 lat podzielił nie tylko miasto i państwo, ale też mentalność ludzi żyjących po jego obu stronach. Wraz z jego upadkiem 9 listopada 1989 roku zakończyła się zimna wojna i trwający od końca II wojny światowej podział Europy na aliancką i sowiecką strefę wpływów. Mur Berliński – bo o nim mowa – powstał, by powstrzymać emigrację ze wschodniej części Niemiec i samego Berlina do jego zachodniej, alianckiej zony. Od 13 sierpnia 1961 roku rozpoczął się podział miasta. Najpierw ustawiono zasieki z drutu kolczatego, potem wzniesiono sam mur. Ci, którzy próbowali go sforsować, ginęli. Sama próba przedostania się do zachodniej części miasta była przestępstwem. Mimo to przez Mur Berliński udało się uciec ponad 5 tysiącom obywateli NRD. I tak do historycznego przemówienia w czerwcu 1987 prezydenta Stanów Zjednoczonych Ronald Reagan przed Bramą Brandenburską, w którym zwracał się do ówczesnego przywódcy ZSRR: "Panie Gorbaczow, otwórz pan te bramę. Panie Gorbaczow, zburz pan ten mur". Dwa lata później 9 listopada przy Bornholmer Strasse otwarto pierwsze przejście graniczne między Wschodnim a Zachodnim Berlinem. W kierunku muru ruszyły tysiące berlińczyków…

Podróż tradycyjnie była bardzo męcząca - wyjazd z Krakowa po 21.00 pociągiem osobowym, który jechał bardzo wolno i dotarł do Berlina Wschodniego, do stacji Lichtenberg dopiero około 8.00 rano następnego dnia.

Z Lichtenbergu trzeba było przejachać przez całą wschodnią część miasta by dotrzeć do słynnego przejścia granicznego pomiędzy "miastami" - Friedrichstrasse. Tam jak zwykle gigantyczne kolejki i sumienni enerdowscy pogranicznicy, którzy zapamiętale wbijali pięczątki do paszportu każdego przechodzącego granicę. Po przejściu tej przedziwnej granicy można już było wsiąść do kolejki zachodnioberlińskiej, kupując oczywiście wcześniej bilet za 3.20 DM(w NRD bilet kosztował 1 Markę ...). Pociąg przez mniej więcej kilometr jechał w stalowej klatce, bowiem tory znajdowały się jeszcze w Berlinie Wschodnim, a pasażerowie już byli po odprawie granicznej.

"City Music i płyty, płyty, płyty..."

Na szczęście po paru minutach kolejka wjeżdzała do innego, na pewno lepszego świata - na wszystkich zmęczonych turystów czekał Berlin Zachodni ze swoim charakterystycznym wieżowcem z gwiazdą Mercedesa kręcącą się na dachu. Pierwszy przystanek na którym wysiadali polscy podróżnicy to Zoologischer Garten (Dworzec Zoo) - bo stąd było wszędzie blisko. Najpierw szybkie śniadanie w McDonalds znajdującej naprzeciw wspomnianego dworca, a potem już kierunek City Music i płyty, płyty, płyty.

Po paru godzinach buszowania w tym sklepie warto było jeszcze zerknąć tuż obok do domu towarowego Wertheim, gdzie na parterze znajdował się drugi fajny sklep muzyczny World Of Music. Tam wybór był czasem nawet większy ale i ceny niestety też wyższe - najnowsze albumy kosztowały zwykle 32.95 DM a w City Music można było je trafić nawet za 29.95 DM. Dziś ta różnica wydaje się śmieszna ale wtedy te 3 Marki to było coś o co warto się było ścigać. Godziny mijały szybko i nagle okazało się, że trzeba wracać bowiem o 17.15 jest pociąg powrotny do Krakowa, odjeżdżający z tej samej stacji Lichtenberg. By tam dotrzeć trzeba znów było dojechać metrem zachodnioberlińskim do Friedrichstrasse, odczekać w kolejce, przejść granicę zaliczając kolejną pieczątkę w paszporcie. Potem wsiaść do S-Bahn we wschodnim Berlinie i dojechać do wspomnianej stacji.

Jak łatwo się domyślić była to bardzo skomplikowana i mocno nerwowa trasa, podczas której o opóźnienie nietrudno. I tak się tego dnia stało - nie zdążyłem na pociąg o 17.15. Musiałem zatem spędzić jeszcze parę godzin w Berlinie Wschodnim bo następne połączenie do Polski było o godzinie 21.20 i to na dodatek z dworca głównego.

"Słyszałeś, że runął mur berliński”?

Przejechałem zatem z Lichtenbergu na Hauptbahnhof i snułem się po hali dworcowej nie mając pomysłu co robić - wreszcie trafiłem do kina, dworcowego kina. Kupiłem bilet i dzięki temu udało mi się zgubić dwie godziny - niestety nie pamiętam nawet co to był za film ... Po wyjściu z kina miałem jeszcze jakieś 40 minut do odjazdu więc spacerowałem sobie przed dworcem obserwując zadziwiający jak na tą porę duży ruch na ulicy. Trzeba bowiem wiedzieć, że w NRD ruch zamierał około 19.00 a czasem nawet wcześniej. Dziesiątki trabantów mknęło ulicami, niektóre nieśmiało trąbiły a mijający mnie ludzie żywiołowo opowiadali coś używając bardzo często niemieckiego słowa Mauer czyli mur. Niestety nie mogłem sprawdzić co się dzieje bo dochodziła godzina odjazdu pociągu do Polski.
Wsiadłem więc i pojechałem do Krakowa. Rano gdy dotarłem do domu, mój Ojciec przywitał mnie w drzwiach mówiąc: "Słyszałeś, że runął mur berliński”?

Marcin Jędrych