Jakim człowiekiem był Roman Wilhelmi? O aktorze opowiada Romuald Grząślewicz: "Był po prostu zwierzęciem teatralnym."

Roman Wilhelmi był jednym z najwybitniejszych polskich aktorów. O życiu artysty w jego rodzinnym mieście Poznaniu, opowiadał w rozmowie z reporterem radia RMF24, jego przyjaciel Romuald Grząślewicz.

Imponująca kariera

Roman Wilhelmi zmarł w wieku 55 lat, 3 listopada 1991 na nowotwór wątroby. Ukończył PWST w Warszawie. Był jednym z najlepszych polskich aktorów. Na swoim koncie zgromadził blisko 170 ról filmowych i teatralnych.

Ikoniczne role

Romuald Grząślewicz, dyrektor teatru „Scena na Piętrze” opowiadał o życiu i karierze Romana Wilhelmiego. Aktor grał na deskach owego teatru w Poznaniu. Trudno wspomnieć o kilku rolach, kiedy pamięta się wszystkie. Pan Grząślewicz zapytany o „najsłynniejsze” wcielenia Wilhelmiego, powiedział:

Romka rolę każdą pamiętam, ale oczywiście telewizja wbija najmocniej Olgierda z „Czterech pancernych”, gospodarza Anioła, no i genialną kreację Nikodema Dyzmy.

A jakim człowiekiem był naprawdę?

Wiele osób, z uwagi na role, jakie grał, przypisywało mu silny i trudny charakter, jak się okazało ten obraz aktora, bardzo mijał się z prawdą. Pan Grząślewicz przytacza wspomnienia Kariny Wilhelmi, bratanicy aktora. Opisywała spotkanie ze stryjem:

W filmach, w rolach grał twardzieli, a w rzeczywistości był człowiekiem szalenie delikatnym, szalenie uwrażliwionym na każdy ból zewnętrzny.

Taką miał filozofię

Pan Romuald Grząślewicz opisuje Romana Wilhelmiego jako osobę niezwykle wrażliwą. Wspomina:

Był niezwykle delikatną [osobą - przy. red.] ze specyficznym poczuciem humoru, miał dosyć pragmatyczne podejście do życia, musiał i chciał, a może na początku chciał, a potem musiał już być wielkim, do tego stopnia, że on nawet śmiertelnej choroby nie dopuszczał do swojej pamięci.

Aktor do końca próbował „odepchnąć” od siebie fakt istnienia choroby. Gdy ktoś pytał go o plany na przyszłość, wydobywał zeszyt, w którym zapisane były jego zobowiązania zawodowe. Starał się nie myśleć o trawiącej go chorobie, choć w głębi zdawał sobie sprawę z tej trudnej sytuacji.

Niespodziewana śmierć

Śmierć aktora była szokiem dla wielu osób, w tym dla Romualda Grząślewicza:

Miał przyjechać 18 listopada na moje urodziny ze sztuką „Wyspa” z Henrykiem Talarem. 4 listopada Henryk zadzwonił, powiedział: "Nie przyjedziemy do ciebie." "Ale jak to? " "No Romek nie żyje."

Surowy dla siebie

Wielu zastanawia się, jakim był człowiekiem „w pracy”. Artyści znani są z ogromnych oczekiwań względem innych. Buntują się, muszą postawić na swoim. Wilhelmi zdawał się być zupełnie inny. Z pokorą przyjmował uwagi reżysera, nawet jeśli w duchu powodowały u niego złość.

Był niezwykle wymagający dla siebie przede wszystkim, on był bardzo pracowity. […] On nie był aktorem natchnionym, wizjonerem […] nie był takim aktorem: jak Gustaw Holoubek czy Zapasiewicz, on był po prostu zwierzęciem teatralnym. […] Kiedy się znajdował na scenie, on zawsze chciał być najlepszy.

Wilhelmi ciągle szukał nowych wyzwań, swojej roli życia. Nie potrafił cieszyć się z tego, co już osiągnął, dążył do czegoś więcej. Nie chciał poprawiać innych, nie zazdrościł im talentu, skupiał się na tym, by ciągle się rozwijać.

Słuchajcie nas w Radiu RMF24!

Zobacz także