Na początku nagranie brzmi jak zmajstrowane na domowym PC’ecie. Po kolejnym przesłuchaniu wkręcą was "niewyplewione" dźwięki mistrza Pharella , producenta i "współśpiewacza" w jednym, w czarowaniu rytmem.
Robin brzmi może, nie jak Aretha Franklin, ale jak rasowy soulowy wokalista, choć jest "białasem". Niezauważalny cytat , 3 sekundowy, z klasyka "Sex Machine" Jamesa Browna użyty niby od niechcenia w nagraniu jest jak imbir w dobrym daniu. Porusza też wyobraźnię; jak wyglądałyby teledyski ojca muzyki soul w dzisiejszych czasach.
Żeby stworzyć coś z niczego trzeba być albo Pharellem albo przynajmniej jego kumplem, jak w przypadku Robin’a.
P.S. W nowym singlu Daft Punk "Get Lucky" Pharell Williams - też siedział za „gałami” (produkował nagranie) studia produkcyjnego.