Historia Nowego Sącza i okolic. Zamek w Muszynie, diabelski kamień na stoku Jaworzyny Krynickiej, alchemik Sędziwój

Nowy Sącz i jego okolice mają bardzo bogatą historię, przez którą przewija się niejedna legenda. Co kryją podziemia zamku w Muszynie i czy kiedy podczas wizyty na nowosądeckim rynku należy się obawiać, kiedy ukaże nam się zjawa? O tym w cyklu "Legendy polskie" opowie wam Joanna Meus z RMF MAXXX.

fot. pixabay.com

Legenda o diabelskim kamieniu

Oficjalnie jest to Pomnik Przyrody Nieożywionej na stoku Jaworzyny Krynickiej. Z tym miejscem wiąże się pewna romantyczna opowieść. Legenda głosi, że dawno temu rycerz z pobliskiej Muszyny zakochał się w pewnej krynickiej pasterce. Ponieważ dziewczyna była biedna, to ojciec rycerza nie chciał się absolutnie zgodzić na wesele i wysłał syna na wojnę, żeby ten w toku walki zapomniał o ukochanej. Rycerz powrócił z wojny cały i zdrowy, ale kiedy wracał w rodzinne strony, na stokach Góry Parkowej napadli na niego złodzieje. Bardzo go pobili, ciężko ranili i pozostawili w lasku pod Krynicą. Jego jęki na szczęście usłyszała ukochana. Widząc swojego mężczyznę tak ciężko rannego uklękła i zaczęła się modlić do Matki Boskiej, prosząc o uzdrowienie. Wtedy zobaczyła, że u jej stóp wypływa małe źródełko. Umyła w nim rany rycerza, a ten cudownie ozdrowiał. Jego ojciec, dowiedziawszy się o tym cudownym ocaleniu, zgodził się na małżeństwo. Młodzi żyli potem długo i szczęśliwie, a ze zdroju nadal czerpano uzdrawiającą wodę.

Jednak nie mogło być do końca tak pięknie. Moce piekielne dowiedziały się o istnieniu tego źródła i postanowiły je zniszczyć. Diabeł, według legendy, podniósł z Tatr potężny kamień i niósł go, żeby zrzucić na źródło. Kiedy był już pod szczytem Jaworzyny, zapiał kogut. Diabeł się przestraszył i upuścił kamień, który leży w tym miejscu po dzień dzisiejszy.

Skąd wzięła się nazwa Muszyna?

Według legendy ma ona związek z królem Muskatem, który kiedyś uciekał tymi stronami otoczony rycerzami tak wielkiego wzrostu, że stojąc na przeciwległych szczytach gór podobno mogli sobie podawać ręce. Królowi tak bardzo spodobała się ta okolica, że postanowił się tutaj zatrzymać, wybudował sobie zamek i zbudował miasto, które otoczył murem, a nazwę dał mu od swojego imienia.

Podziemia zamku w Muszynie pełne skarbów?

Z zamkiem w Muszynie wiąże się kilka legend i wszystkie są związane ze skarbami. Podobno w ciemnych zamkowych lochach znajdują się ogromne skarby, ukryte tam przez muszyńskich starostów, przez mieszczan i przez bogatych kupców przed wrogiem, który miał napaść na Polskę. Tych majątków pilnuje dwoje skamieniałych dzieci – chłopiec i dziewczynka. Chłopiec ma na palcu złoty pierścień z brylantem, a dziewczynka ma na sobie sznur prawdziwych pereł. W ogromnej sali, do której prowadzą żelazne drzwi, znajduje się zaklęte wojsko, pogrążone w zaczarowanym śnie. I kiedy w Niedzielę Palmową podczas procesji ksiądz trzykrotnie uderza krzyżem w zamknięte drzwi, na palcu chłopca obraca się pierścień i otwierają się wrota do podziemi. Wtedy zaklęci żołnierze odzyskują mowę, na chwilę budzą się ze snu i zasiadają do wielkiego, zastawionego stołu, żeby zjeść. Usługuje im dziewczynka ze sznurem pereł na szyi. Ta uczta nie trwa długo, bo po paru chwilach wszystko znowu kamienieje. Powtarza się to co roku. Dopóki pierścień chłopca nie spadnie całkiem z jego palca…

Kiedy to nastąpi, wojsko ożyje i pod dowództwem chłopca z brylantem będzie się biło ze wszystkimi, którzy chcieliby Polsce zaszkodzić. Po zwycięskiej bitwie dziewczynka ofiaruje każdemu żołnierzowi jedną perłę – na pamiątkę wybawienia ojczyzny. Tak głosi legenda, jednak warto dodać, że w czasie prac wykopaliskowych w 1973 roku na zamku nie znaleziono ani lochów, ani skarbów, ani zaklętych rycerzy.

fot. pixabay.com

To nie jedyna legenda o podziemiach zamku w Muszynie. W święto Świętej Trójcy, w południe, kiedy odprawiana jest msza, otwierają się podobno piwnice zamkowe i widać tam ogromne skarby. Każdy, kto ma odwagę tam wejść, może sobie ich w tym dniu nabrać, ile tylko uda mu się wynieść. Ale jest jeden warunek. Kiedy zadzwonią dzwony na podniesienie, drzwi żelazne się zatrzaskują i odgradzają drogę do świata. Można więc utknąć ze skarbami po drugiej stronie. Raz podobno zapędziła się tam kobieta z dzieckiem. Chciała wziąć jak najwięcej, ale dziecko jej „przeszkadzało”, więc posadziła je na kupce złota i zaczęła pakować do fartucha, ile się tylko dało. Nawet nie zauważyła, kiedy upłynął wyznaczony czas. Zadzwoniły dzwony i cudem udało jej się wyskoczyć za drzwi. Ale dziecko zostało w środku.

Lament, płacz i rozpacz – wszystko pomieszane naraz. Kobieta nie wiedziała, co ma zrobić. Poszła do księdza, który kazał jej czekać do następnego roku, kiedy drzwi otworzą się znowu. Równo rok po tym wydarzeniu kobieta pobiegła więc do lochów, zobaczyła otwarte drzwi. Na skarbach siedziało jej dziecko – żywe, z czerwonym jabłuszkiem w ręku.

Alchemik z nowosądeckiego rynku

Alchemik, o którym mowa, czyli Michał Sędziwój, był znany w całej XVII-wiecznej Europie jako książę alchemików i był postacią naprawdę niezwykłą. Pochodził z Łukowicy, a w Nowym Sączu zaczynał się uczyć. Odznaczał się nieprzeciętnymi zdolnościami. Szybko wstąpił na Uniwersytet Krakowski. Ambitny młody chłopak chciał znaleźć sposób zamieniania metali nieszlachetnych w najczystsze złoto. Sprzedał cały majątek, który odziedziczył po ojcu i wyjechał w podróż po Europie.

Największy wpływ na jego przyszłą karierę miało uwolnienie z lochów w Saksonii włoskiego alchemika Setona, który w ramach podziękowania obdarzył polskiego alchemika swoim proszkiem, który rzekomo miał zmieniać ołów w najczystsze złoto. Z tym proszkiem Sędziwój wybrał się w dalszą podróż. Od dworu do dworu popisywał się swoimi umiejętnościami, bo – jak się okazało – proszek rzeczywiście zamieniał ołów w złoto. Pech chciał, że trafił na dwór, na którym poza aplauzem i zachwytami spotkała go też mało przyjemna przygoda – napadli go. Nie dość, że go pobili, to jeszcze ukradli mu cały zapas magicznej substancji. Po Sędziwoju pozostało sporo nowatorskich dzieł naukowych, które niestety nie zawierają formuły zamiany ołowiu w złoto, ale za to wiele cennych i do dziś uznawanych odkryć w dziedzinie chemii.

Sędziwój zmarł w 1646 roku i odtąd zaczęto go spotykać na nowo – w Nowym Sączu. Kroczy w todze z podniesioną głową rynkiem swojego miasta i rozrzuca złote monety na prawo i lewo. Te lśniące monety zupełnie bezdźwięcznie lądują na ziemię, a sama postać alchemika – nawet podczas pełni księżyca – nie rzuca cienia. O tej zjawie do dzisiaj opowiadają mieszkańcy Nowego Sącza. Według nich Sędziwój pokazuje się zwykle w nocy sylwestrową. Przyjęło się, że temu, kto natknie się na ducha słynnego alchemika, towarzyszy potem przez cały rok szczęście i pomyślność

fot. shutterstock.com

Znasz ciekawą historię?
Napisz – bajecznapolska@rmf.fm

Wybrane dla Ciebie

Zobacz także

Gorący temat

Viki Gabor i Eurowizja? Piosenkarka opowiedziała o konkursowej piosence
Viki Gabor zna Eurowizję od kulis. Kilka lat temu - jako reprezentantka Polski - wygrała eurowizyjny konkurs dla dzieci. Czy dziś - już jako nastolatka - myśli o zgłoszeniu się do wersji dla dorosłych? W rozmowie dla RMF FM opowiedziała o tym, jak - według niej - powinna brzmieć muzyczna propozycja.

Reklama

Najnowsze wpisy

Nie przegap

Reklama