Konin. Historia herbu i pochodzenie nazwy miasta, konińskie legendy i legendy miejskie

Skąd wzięła się nazwa miasta Konin? Według legendy - od konia, a według prof. Miodka? Dlaczego koninianie nie dokarmiają bezpańskich psów w Wigilię i kto straszy konińskie dzieci? Te i inne legendy dotyczące Konina przybliży Bartosz Adamusik z RMF MAXXX.

fot. shutterstock.com

Konin. Historia herbu i nazwy miasta

Wszystko zaczęło się od księcia Leszka, który pewnego dnia wybrał się na polowanie. Razem ze swoją drużyną udał się do okolicznych lasów. Nikt poza księciem nie miał chyba jednak ochoty na polowanie, ponieważ ten w pewnym momencie został sam. Jego świta zniknęła, a on – już w pojedynkę – gonił jelenia. W końcu poczuł się zmęczony i postanowił zrobić sobie przerwę. To go zgubiło, bo nagle w lesie pojawili się smolarze – mężczyźni, którzy zajmują się wyrobem smoły. Ich praca nie należy do łatwych, dlatego smolarze byli tęgimi chłopami. Nie spodobało im się to, że książę jest sam w lesie. Przypomnieli mu, że nikt jeszcze żywy stamtąd nie wyszedł. Smolarze – kolokwialnie mówiąc – spuścili Leszkowi lanie.

Jak w każdej legendzie, tak i w tej historii musi być jakiś bohater. Tym bohaterem był biały ogier, który dowodził stadem, które przepędziło smolarzy. Tym samym historia skończyła się „happy endem”. Książę ocalał i w zamian za to, że konie uratowały mu życie, postanowił, że założy w tym miejscu osadę o nazwie Konin.

Tak miał powstać Konin według legendy, ale jak było naprawdę, tego do końca nie wiadomo. Na temat nazwy miasta wypowiadał się nawet prof. Miodek, który tłumaczył, że Konin najpewniej pochodzi od konia, ale prędzej chodziło o nazwisko albo przezwisko. Osada kogoś, kogo nazywano koniem, to po prostu Konin.

Profesor wyjaśniał też kiedyś pochodzenie nazw Licheń i Turek. Licheń miał wziąć się od lichej, czyli nieurodzajnej gleby. Wcześniej była to Lichynia, później – Lichyń. Turek natomiast nie pochodzi oczywiście od Turcji, ale od tura. Tu warto przypomnieć, że jedziemy do Turku, a nie do Turka.

Konin. Legenda o konińskim słupie

Zgodnie z legendą słup, który teraz stoi przy farze, jest jedynie wierną kopią pierwowzoru – i tylko dwie osoby w mieście wiedzą, gdzie znajduje się oryginał. Osoby te ślubowały, że nie wyjawią tajemnicy. W przypadku, gdyby jedna z nich umarła, zostaje wybrany kolejny, nowy powiernik. Tak mówią pogłoski, które mają pewne oparcie w rzeczywistości.

Legenda o konińskim słupie narodziła się prawdopodobnie w XIX wieku, kiedy słup przeniesiono z Placu Zamkowego przed kościół. Zbiegło się to w czasie z rozbiórką zrujnowanego zamku konińskiego. Podobno słup przenoszono szybko i pod osłoną nocy, więc w głowach ówczesnych mieszkańców mogły narodzić się wątpliwości i rozmaite domysły – być może ktoś chce sobie słup przywłaszczyć?

fot. shutterstock.com

Konin. Pogłoski o tajemnych, podziemnych przejściach

Inna konińska legenda dotyczy podziemnych przejść pomiędzy budynkami w mieście. Mówi się m.in. o połączeniu zamku z kościołem św. Bartłomieja. Pogłoska ta narodziła się prawdopodobnie w latach 60., kiedy prowadzono prace archeologiczne na Placu Zamkowym. Stanowisko archeologów było odgrodzone wysokim płotem, zza którego nie dało się nic zobaczyć. Jedni uważali, że chodzi o bezpieczeństwo, ale inni stwierdzili: to musi być spisek.

Podziemne przejście miało znajdować się także pomiędzy Szkołą Podstawową nr 20 na ul. Kaliskiej a klasztorem Franciszkanów. Zgodnie z plotkami miało ono powstać w trakcie okupacji niemieckiej. W tamtych czasach na ul. Kaliskiej mieściły się koszary, zaś przy klasztorze znajdował się oddział Hitlerjugend. Naziści mieli wybudować to połączenie na wypadek agresji wroga – tak, by z któregoś z tych dwóch miejsc dało się spokojnie wycofać.

fot. shutterstock.com

Dlaczego koninianie nie dokarmiają bezpańskich psów w Wigilię?

Opowieść ma swoje źródło we wsi Wąsocz. Mówi ona o bogatym dziedzicu, który 24 grudnia postanowił przejść się po swoim folwarku i sprawdzić, czy nikt się nie obija. Wszystko szło dobrze – pracownicy sumiennie wykonywali swoje obowiązki, więc dziedzic wrócił do domu i tam czekała na niego już wigilijna kolacja. Kiedy usiadł do stołu, ktoś zapukał do drzwi. Okazało się, że była to biedna wdowa, która prosiła o jedzenie dla siebie oraz swoich dzieci. Dziedzic jednak przepędził ją i wrócił spokojnie do stołu.

W związku z tym, że w Wigilię zwierzęta podobno mówią ludzkim głosem, nieco później, około północy, dziedzic poszedł do stodoły, by sprawdzić, czy rzeczywiście któraś z jego krów przemówi. Żeby ich nie peszyć, schował się za stogiem siana. Wtedy usłyszał, że jego własne krowy… go obgadują. Miały być niezadowolone z tego, że ich pan zignorował biedną wdowę. Krowy domagały się dla niego kary. Chciały, żeby został zamieniony w bezpańskiego, głodnego psa. Klątwa miała zostać zdjęta dopiero wtedy, gdy ktoś nakarmi go w noc wigilijną. Zygmunt Pęcherski, który opisał tę legendę w swoim przewodniku, nie precyzuje, czy to właśnie krowy zmieniły swojego pana w psa, ale zaznacza, że mieszkańcy wsi Wąsocz oraz okolicznych miejscowości raczej niechętnie dokarmiają psy 24 grudnia.

Konin. Miejska legenda o zeszycie do religii

W Koninie, podobnie jak w innych miastach w Polsce – m. in. w Rudzie Śląskiej czy w miejscowościach na Pomorzu – funkcjonuje miejska legenda, która mówi o złych ludziach w czarnych ubraniach, którzy czekają na dzieci wychodzące ze szkoły. Pytają je o to, jaki mają zeszyt do religii. W zależności od tego, czy jest w linie, kratkę czy gładki, poddają później dzieci odpowiednim torturom. Jednak o ile w poprzednich historiach mogło być trochę prawdy, w przypadku tej nie ma wątpliwości, że została całkowicie wymyślona. Być może przez starszego brata, który chciał nastraszyć młodszą siostrę?

Znasz ciekawą historię?
Napisz – bajecznapolska@rmf.fm

Słup milowy w Koninie

Dowiedz się więcej>>

fot. shutterstock.com

Wybrane dla Ciebie

Zobacz także

Gorący temat

Sebastian Fabijański nagrywa życzenia za pieniądze: "Zapraszam do kontaktu. Czekam na oferty"
Sebastian Fabijański zamieścił w sieci nietypowe ogłoszeni: "Jeżeli chcesz, żebym nagrał dla twojej drugiej połówki życzenia, no to pisz". To akcja charytatywna. Pieniądze za tę niecodzienną "usługę" trafią na konto fundacji działającej na rzecz psychiatrii dziecięcej.

Reklama

Najnowsze wpisy

Nie przegap

Reklama