41. rocznica zdobycia zimą Mount Everestu. Leszek Cichy wspomina ten historyczny dzień

Dokładni 41 lat temu, 17 lutego 1980 roku, polscy himalaiści zdobyli zimą najwyższy szczyt świata, czyli Mount Everest. Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki przeszli do historii! Posłuchajcie, jak ten dzień wspomina Cichy! "Uważaliśmy to za wyjątkowe wydarzenie w naszym życiu"!

"Uważaliśmy to za wyjątkowe wydarzenie w naszym życiu"

17 lutego 1980 roku o godzinie 14:25 Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki przeszli do historii! Jako pierwsi zdobyli zimą najwyższy szczyt świata - Mount Everest. Wyprawą kierował Andrzej Zawada, także wybitny polski himalaista. Dzisiaj mija 41 lat od tego niezwykłego, historycznego wydarzenia!

Aleksandra Filipek wspomniała rozmowę z Leszkiem Cichym w RMF FM. Alpinista wyznał, że w latach 80. nikt nie wierzył w to, że w zimie na takiej wysokości można przeżyć.

To też była walka z mitem. Jeden z pierwszych zdobywców Mount Everestu, Hillary powiedział, że on sobie nie wyobraża życia powyżej 7 tysięcy metrów. Więc przekroczenie tej granicy 7 tysięcy metrów, a potem wejście na szczyt uważaliśmy za rzeczywiście wyjątkowe wydarzenie w naszym życiu - powiedział Cichy.

Zimowy Mount Everest we wspomnieniach Leszka Cichego

Rok temu,  40. rocznicę zdobycia zimą Moun Everestu Leszek Cichy rozmawiał z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem. Przypominamy fragment tej rozmowy!

Panowie jechali na tę wyprawę z jednej strony już z dużym doświadczeniem, ale z drugiej jednak w całym tym składzie trochę jako takie młode wilki.

Ja byłem - licząc pod względem wieku - trzeci od dołu. Chyba był o rok młodszy Alek Lwow i chyba Marian Piekutowski. Ja byłem trzeci, ale wbrew pozorom byłem jednym z najbardziej doświadczonych, bo - mając 28 lat - to była moja piąta wyprawa w Himalaje. A więc: Shispare - 1974 rok; Gaszerbrum II - 1975; 1976 - nowa droga na K2 i 1978 - Makalu. Miałem chyba najwięcej wypraw ze wszystkich uczestników, ale to taki syndrom czasów. Trzeba przypomnieć, że pierwsza polska wyprawa w Himalaje to był 1939 rok. Dwóch żyjących uczestników po tej wyprawie nie zdążyło wrócić do Polski, bo wybuchła wojna. Kolejna wyprawa w Himalaje, nie liczę Hindukuszu, odbyła się dopiero w 1971 roku i tak naprawdę na początku lat 70. w Himalajach i Karakorum spotkały się równocześnie trzy pokolenia. To taternicy, którzy zaczęli jeszcze przed wojną; ci, którzy wykorzystali ten krótki okres i wyjechali kilka razy w Alpy w latach 1945-1949 oraz ci, którzy zaczęli się wspinać - tak, jak ja - w grudniu 1970 roku. W związku z tym to - po pierwsze - tworzyło konkurencję, a po drugie przekazywanie sobie takich doświadczeń. My młodzi, aktywni, poznający lepszy sprzęt, dochodzący szybciej, trochę inaczej i innym stylem, trenujący oraz ci nieco starsi, z większym doświadczeniem. Oni jeździli trochę w góry, choćby w Hindukusz, bo od początku lat 60. można było przez tych 10 lat jeszcze w Hindukusz jechać do Afganistanu. To eksplodowało wspaniałymi wynikami. Przydomek "lodowi wojownicy" dla Polaków nie wziął się przypadkiem i to był kolejny etap. Ja przypomnę - jak mogliśmy już jeździć w Himalaje, to początkowo celem było zdobywanie najwyższych szczytów, które jeszcze nie zostały zdobyte. Stąd Shispare i te tak zwane wysokie siedmiotysięczniki. Potem kolejne hasło, które rzucił krakowianin Wojtek Kurtyka - przynajmniej jedna nowa droga, polska na każdym ośmiotysięczniku. Zrealizowane. No i trzecie hasło, zainicjowane przez Andrzeja Zawadę - jeździmy i próbujemy zdobywać Himalaje zimą.

Czyli pan to, że razem z Krzysztofem Wielickim znaleźliście się na szczycie rozpatruje nie w kategorii szczęścia, tylko takiej naturalnej kolei rzeczy.

Na tej wyprawie może było trochę inaczej niż na innych, bo ta wyprawa była trudna, długa i tak naprawdę wszyscy mieliśmy świadomość, że każdy zrobił tyle, ile mógł i doszedł do tego miejsca, dokąd był w stanie lub miał szczęście w związku z pogodą. My nie chodziliśmy razem wcześniej z Krzysztofem. Znaliśmy się oczywiście z Tatr, ale ten nasz zespół ukształtował się tak naprawdę 12 czy 13 lutego rano, kiedy okazało się, że w sąsiednich namiotach w obozie drugim postanowiliśmy zostać i pójść do góry. Rano się okazało, że Krzysztofowi ja zostałem, a dla mnie Krzysztof został, a w takim razie tworzymy zespół i idziemy do góry.

Jedną z ważnych postaci tej wyprawy był Bogdan Jankowski. W książce opowiada pan historię, że w poszczególne dni osoby, które pracując były w najwyższych obozach, w nagrodę mogły sobie zamówić piosenkę z bazy dzięki fantastycznej łączności radiowej, za którą odpowiadał pan Bogdan.

Tak, to był taki już od lat pielęgnowany zwyczaj. To nie wymagało specjalnej łączności, to były radiotelefony, czyli łączność lokalna. Był taki zwyczaj ukształtowany już chyba od pierwszej wyprawy powojennej w Himalaje w 1971 roku. Wszystkie osoby na nasłuchu, a ten zespół, który był w najwyższym obozie, o określonej godzinie, a z reguły to była godzina 16 czy 17, wybierał co najwyżej jedną piosenkę. Muszę przyznać, że Bogdan był zawsze zwolennikiem takiej muzyki jak ballady, jakieś romanse rosyjskie, a młodzi raczej Donna Summer, więc jak ballady, to z przyjemnością Bogdan nadawał: "A teraz puszczamy Bułata Okudżawę", a jak młodszy wspinacz coś zamawiał, to mówił: "A teraz z przykrością puszczam wam dupu-dupu" i szła Donna Summer.

A pamięta pan co Wam zagrał, kiedy przyszła ta noc na Przełęczy Południowej przed atakiem szczytowym, czy to już się rozmyło?

Powiem szczerze, że nie pamiętam. Natomiast z tymi piosenkami w bazie wiąże się piękna anegdotka. Myślę, że warto ją powiedzieć. Mieliśmy dwa radiomagnetofony Kasprzak na licencji Grundiga. Jeden był używany do nagrywania rozmów na zwykłych kasetach, jeszcze tych plastikowych, a drugi tak krążył po namiotach. Kto był, to sobie go zabierał. Wtedy naszą ulubioną była oczywiście kaseta Urszuli Sipińskiej. Jeżeli był akurat bezwietrzny dzień i słońce świeciło, to wtedy nawet w środku w namiocie było plus parę stopni, a więc my leżąc w śpiworach, magnetofon na śpiworze, Sipińska śpiewa... Ale o godzinie 14 z minutami słońce zachodziło za grań i dosłownie z minuty na minutę z tego plus 5 robiło się minus 10, minus 15 i oczywiście Sipińska śpiewała coraz wolniej, bo smary zamarzały. I wtedy padało hasło: "Weź Sipińską do śpiwora". Wkładało się radiomagnetofon do śpiwora, nastawiało nieco głośniej i Sipińska znowu śpiewała.

Ten atak szczytowy na Evereście musiał być czymś niesamowitym, jeśli chodzi o odkrywanie. To był teren nieznany zimą, znany latem. Pan często tak to porównuje - czuliście się panowie jak podczas lądowania człowieka na Księżycu? To było podobne wydarzenie historyczne. Oczywiście trochę w innej skali, ale było to coś zupełnie nowego, odkrywczego.

Powiem szczerze, że my byliśmy z Krzysztofem może nie do końca przygotowani, bo wydawało nam się, że rzecz będzie oczywista, czyli że wchodzimy na przełęcz, tam jest ten namiot, ostatni obóz i stamtąd idziemy granią na szczyt. Tak, jak widać na stronie 283 w książce, okazuje się, że jednak nasze doświadczenie tatrzańskie chyba nawet tu się bardzo przydało. My nie sugerowaliśmy się opisem drogi, tylko kierowaliśmy się swoim doświadczeniem. Proszę zauważyć, że nawet jest zaznaczona droga od przełęczy. My do góry wybieramy lewy kuluar, prawdopodobnie nie ten, co inni i na górze nie wchodzimy, nie skręcamy w prawo na ostrze grani, tylko idziemy takim obniżeniem, dalszym ciągiem tego kuluaru. Może tam było trochę więcej śniegu, ale ten odcinek był w miarę spokojny, czyli my wychodzimy na grań dużo wyżej, 200 metrów w pionie wyżej i to się okazało szczęśliwe, bo na grani oczywiście znacznie mocniej odczuwaliśmy wiatr. Ten odcinek, gdzie byliśmy w tych najtrudniejszych warunkach, przez to okazał się mniejszy. Z kolei schodząc, wybraliśmy znowu intuicyjnie dłuższe zejście granią, bo wiatr wiał wtedy w plecy i można było ten odcinek pokonać też dosyć łatwo. Naszych 9 lat wspinania w Tatrach i Alpach zdecydowanie nam pomogło.

Całą rozmowę znajdziecie - TUTAJ!

[embed:https://www.rmf24.pl/raporty/raport-polacy-w-himalajach/fakty/news-40-lat-od-zdobycia-mount-everestu-zima-cichy-emocje-i-pozyty,nId,4330121

Wybrane dla Ciebie

Zobacz także

Daria Zawiałow wyznała to tylko nam! "Zapisałam się na kurs" [WIDEO]
Cruella De Mon i Wednesday w krakowskim butiku?! Tak będzie wyglądać Bajeczna Ulica w RMF FM
Piosenka bryskiej pojawiła się na maturze ustnej z polskiego! Powiedziała nam, o czym jest ten utwór
Jacek Tomkowicz i Robert Karpowicz postanowili zapisać działaczy PO na zajęcia judo!

Gorący temat

Dominika załamana swoją decyzją w "Hotelu Paradise". Chodzi o Kubę
W "Hotelu Paradise" nic nie jest pewne. Ostatnio widzów zaskoczyła decyzja Dominiki, która wyrzuciła z programu Kubę. Teraz wygląda na to, że kobieta zaczęła żałować, że tak postąpiła. Tęskni za mężczyzną.

Reklama

Najnowsze wpisy

Nie przegap

Reklama