Zołza. W kinach od 16 września!

Anna Sobańska (Małgorzata Kożuchowska) teoretycznie ma wszystko. Jest kobietą sukce-su, która zrobiła karierę w telewizji. Znalazła miłość, którą udało jej się utrzymać - u jej boku od lat stoi wierny mąż. Dzieci też jej się udały. Cała rodzina mieszka razem w pięk-nym domu, czy może raczej: w obłędnej willi. Sobańskiej zdecydowanie jest czego zazdro-ścić! Tylko skoro Annie tak dobrze się wiedzie, to dlaczego zamiast tryskać radością i uśmiechem, jest cały czas spięta i pluje jadem? I jak świadczy o niej fakt, że wykłóca się nie tylko ze swoim otoczeniem, ale nawet z bohaterami jej własnych scenariuszy!?

Tomasz Konecki, twórca hitowych komedii „Lejdis” i „Testosteron”, po raz kolejny portre-tuje oryginalną i niezależną bohaterkę. I choć ludzie, którzy otaczają Sobańską, uważają ją za harpię i zołzę, reżyser przygląda się jej z wyrozumiałością. Twórcy przypominają nam, jak łatwo dać się zwariować, gdy ciśnienie w pracy staje się niezdrowe, a równowaga mię-dzy życiem zawodowym a rodzinnym - zaburzone. Postać tytułowej bohaterki inspirowana jest Iloną Łepkowską, która wniosła do scenariusza doświadczenia z własnego życia. Dzięki temu „Zołza” jest autentyczna i autentycznie zabawna!

Od początku pracy nad tym pomysłem wiedziałam, że Małgosia jest wymarzoną aktorką do głównej roli.Nasze kolejne zawodowe spotkanie po latach, tym razem przy filmie „Zołza” jest niezwykłe, wręcz magiczne i przynosi mi wiele radości i satysfakcji. Robimy komedię. Nie całkiem zwyczajną, ale na pewno niezwykłą, tak jak niezwykłe jest nasze ponowne spotkanie z Małgosią. Ilona Łepkowska, scenarzystka i współproducentka „Zołzy”

Spotkanie z Iloną na gruncie zawodowym po tylu latach przerwy było czymś niesamowitym, czego się zupełnie nie spodziewałam. Kiedy przeczytałam książkę byłam pod ogromnym wrażeniem odwagi i poczucia humoru z jakim pisała o sobie. Po przeczytaniu scenariusza wiedziałam, że to rola dla mnie, więc nie chciałam, aby moja praca nad tym filmem kończyła się wraz z zakończeniem zdjęć na planie. Chciałam, mieć wpływ na jego ostateczny kształt, dlatego tym bardziej cieszę się, że Ilona i Klaudiusz zgodzili się przyjąć mnie do grona współproducentów. To nie jest zwykła komedia jest tu i refleksja nad ciągłym życiem na świeczniku i cięty, autoironiczny, inteligentny humor. Nie mogę doczekać się reakcji widzów! Do zobaczenia w kinach! Małgorzata Kożuchowska, odtwórczyni tytułowej roli i współproducentka „Zołzy”. 


Kiedy pierwszy raz przeczytałem scenariusz byłem zachwycony tym jak krwistą, komediową postać tworzy główna bohaterka. Od razu stwierdziłem, że to super komedia i warto ją zrobić. To, co przytrafia się w tym filmie głównej bohaterce może zaskoczyć każdego. Są sceny, które będą nas wzruszać i jest wiele scen, które będą dla widza niezwykle śmieszne. Tomasz Konecki, reżyser

W gwiazdorskiej obsadzie tego pełnego humoru, ale i wzruszeń, filmu, oprócz Małgorzaty Kożuchowskiej zobaczymy również: Artura Żmijewskiego, Annę Dymną, Rafała Zawieruchę, Zofię Domalik, Bronisława Wrocławskiego, Jacka Borusińskiego, Philippe Tłokińskiego, Marcina Perchucia, Leona Charewicza i Katarzynę Ankudowicz. Producentem filmu jest Wonder-Films – dom produkcyjny stworzony przez Klaudiusza Frydrycha, Krzysztofa Raka i Ingę Kruk.

ILE JEST „ZOŁZY” W ILONIE ŁEPKOWSKIEJ?

Film inspirowany jest moim życiem i zawodowymi doświadczeniami - zdradza Ilona Łepkowska. Najpierw napisałam powieść, film jest jej adaptacją. Nie zrobiłam tego na zamówienie, po prostu chciałam ją napisać. I pokazać ludziom, że moja praca momentami bywa bardzo trudna - dodaje. To właśnie powieść „Idealna rodzina” trafiła w ręce producenta Klaudiusza Frydrycha.

Znamy się z Iloną od wielu lat, zarówno na gruncie prywatnym, jak i zawodowym. Kiedy przeczytałem rękopis “Idealnej rodziny”, od razu wiedziałem, że to świetny materiał na film.  - mówi producent. - Zapytałem Ilonę, czy nie chciałaby napisać do niego scenariusza. Przyjęła moją propozycję. Ten film to nie jest laurka, którą sama sobie wystawiła. Jej spojrzenie na siebie jest szczere, surowe, ale też niezwykle zabawne. W filmie wspominamy o przełomowym momencie w jej życiu. Dlatego sam mam duży problem z odnalezieniem jej w tej części projektu, w którym jest zołzą – dodaje.

Łepkowska w scenariuszu zawarła wiele historii, które przydarzyły się jej w prawdziwym życiu. - Pewnego razu policja zatrzymała mnie za przekroczenie prędkości - zdradza scenarzystka.

Było to we Włocławku, pamiętam jak dziś. Tłumaczyłam, że spieszę się z urlopu do domu, mam pilną pracę, na co policjant zapytał, co to za praca. Uznałam to za swoją szansę i odpowiedziałam, że jego żona pewnie by mnie rozpoznała, bo jestem scenarzystką i producentką „M jak miłość”. A on na to, do swojego kolegi: „To właśnie ta pani, przez którą nigdy nie mogę oglądać Ligi Mistrzów”. Dostałam mandat, nie było szansy się wybronić. W filmie mamy scenę, która bazuje na tym wydarzeniu, jednak rolę policjanta odgrywa taksówkarz - opowiada.

Zaznacza przy tym jednak, że w odróżnieniu od jej bohaterki, jej nie zdarza się ani rozma-wiać z bohaterami swoich scenariuszy, ani źle traktować swoich współpracowników.

Zawsze starałam się rozróżniać świat realny od fikcji i chyba tylko dlatego nie zwariowałam. Trzeba zachowywać równowagę pomiędzy tymi sferami – pracą i prawdziwym życiem. Wyraźnie to rozdzielam i zawsze uczyłam tego moich współpracowników. Kiedy piszemy, musimy pisać o tych postaciach tak, jak o prawdziwych ludziach. Ale kiedy tylko zamykamy klapę komputera, ten świat musi przestać istnieć - mówi scenarzystka.


Ekipa filmu była zaskoczona, że Ilona Łepkowska była w stanie zdobyć się na tak dużą dozę ironii wobec swojej bohaterki.

Ilona się nie oszczędza, bo ma w sobie dojrzałość i odwagę. Potrafi spojrzeć na siebie z dystansem - mówi Klaudiusz Frydrych. - Prowadzi swoje życie nie tylko w ciekawy, ale także po prostu dobry sposób. Wyciągnęła wiele wniosków, którymi teraz dzieli się z widzami. To kochana kobieta i niezwykła profesjonalistka - dodaje. Również reżyser Tomasz Konecki przekonuje, że Łepkowska jest osobą z olbrzymim dystansem do samej siebie. - Scenariusz “Zołzy” jest autoironiczny, wiele z jej prywatnych wspomnień zostało w nim wymieszanych z fikcją. Właśnie to zahaczenie w rzeczywistości czyni materiał tak cieka-wym. Twórcy filmowi zawsze powtarzają, że życie pisze najlepsze scenariusze - dodaje.

Jednocześnie twórca nie ukrywa, że przed wejściem na plan zadawał sobie pytanie, co go czeka, skoro w scenariuszu jest tyle prawdy?

Ostatecznie było bardzo kreatywnie i ciekawie. Z przyjemnością odnajdywałem się w intelektualnych potyczkach i wymianie zdań z Iloną. Na poziomie logicznych argumentów przekonywaliśmy się nawzajem do różnych zmian na wszystkich etapach pracy i zawsze jedno z nas odpuszczało, kiedy drugie ewidentnie miało rację - mówi Konecki.

MAŁGORZATA KOŻUCHOWSKA W ROLI PRODUCENTKI

Twórcy podkreślają, że nigdy nie mieli wątpliwości, że w postać Anny wcieli się Małgorzata Kożuchowska.

Od początku widziałam ją jako główną bohaterkę w tym filmie. Małgosia potrafi równie dobrze zagrać i sceny zabawne i dramatyczne. Ma w sobie energię, którą w myślach przypisywałam głównej postaci. Jest po prostu bardzo dobrą aktorką - mówi scenarzystka. - Małgosia dobrze mnie zna, więc być może podpatrzyła coś w moim zachowaniu, przygotowując się do roli. Niczego też jej nie narzucałam - dodaje.

Pomysł na obsadzenie Małgorzaty Kożuchowskiej od razu przyszedł nam do głowy. Jest ona ważną aktorką w karierze Ilony. Przez wiele lat była gwiazdą serialu „M jak miłość”, który wywarł niemały wpływ na życie całego pokolenia Polaków. Dzięki temu mamy poczucie, że świat serialowy przenika do rzeczywistości - dodaje Klaudiusz Frydrych.

Reżyser Tomasz Konecki podkreśla, że Kożuchowska jest niezwykle pracowitą aktorką.

Prywatnie, Małgosia jest przemiłą osobą, zawodowo, niezwykle pracowitą aktorką, skrupulatnie przygotwaną do każdej sceny. Gdyby wszyscy byli tacy na planie! - mówi reżyser. Jako postać, Małgosia występowała w każdej scenie, co dla mnie, jako twórcy komedii, było olbrzymią trudnością – jej bohaterka nie mogła jedynie podbijać żartów, musiała też wzruszać i być po części dramatyczna. Taką postać trzeba precyzyjnie poprowadzić, aby widzowie uwierzyli, że jest z krwi i kości. Małgosia zawsze była perfekcyjnie przygotowana - zachwala Konecki.

Kożuchowska w filmie pojawia się jednak nie tylko jako aktorka. Występuje też w zupełnie nowej roli producentki filmowej. 

Aktor przygotowując się do zagrania roli, przechodzi przez castingi, próby, przymiarki, jest na planie i od niego zależy to, jak zagra, ale później nie uczestniczy już w dalszych pracach, które decydują o tym, jak ostatecznie film będzie wyglądał. Bardzo chciałam uczestniczyć w tym procesie, zależało mi na tym - zdradza Kożuchowska. - Mam do tej historii osobisty stosunek przez wzgląd na naszą wieloletnią znajomość; Ilona napisała swoją ironiczną autobiografię, a rolę Zołzy zdecydowała się powierzyć mnie! Nie chciałam, żeby ta historia zakończyła się dla mnie wraz z ostatnim dniem zdjęciowym na planie. Dziś mogę powiedzieć ze to była dobra decyzja! - przekonuje.

Małgosia jest obecnie bardzo świadomą aktorką i twórczynią. Poczuła, że to może być dobry moment na kolejny etap kariery, dzięki któremu zyska większy wpływ na film. Bardzo szybko osiągnęliśmy porozumienie i stała się naszą współproducentką. Jej debiut jest dla mnie kolejnym powodem do dumy. Jestem bardzo zadowolony z naszej współpracy i mam nadzieję, a właściwie jestem przekonany, że to nie nasz ostatni wspólny projekt - dodaje Klaudiusz Frydrych.

Sytuacja była szczególnie interesująca dla reżysera Tomasza Koneckiego, który pracę Małgorzaty Kożuchowskiej aktorki musiał nadzorować, a jego pracę z kolei nadzorowała Małgorzata Kożuchowska producentka.

Zdarzało się, że kiedy ja, jako reżyser, mówiłem do Małgosi aktorki “Mamy to!”, to Małgosia producentka prosiła mnie o jeszcze jeden dubel dla Małgosi aktorki. Przychodziła do mnie i mówiła, że ma jeszcze coś do dodania - opowiada. Czy się zgadzał? - Jestem otwarty i zawsze przychylnie nastawiony do takich próśb ze strony aktorów, bo wiem, że czasami właśnie wtedy wpadają na najlepsze pomysły. Przecież ich intuicje są na planie zderzane z moimi, a dopiero na montażu wybieram co jest najlepsze dla filmu - zapewnia.

Wraz z Iloną, Małgorzatą i Tomaszem Koneckim stworzyliśmy świetny zespół. Na planie towarzyszyła nam dobra atmosfera. Mogliśmy dyskutować, a nawet sprzeczać się między sobą, ale nigdy nie doszło do spięcia. Zaprocentowało to zarówno energią zespołu, jak i efektem końcowym filmu. Wszyscy wyczekujemy konfrontacji z widownią, towarzyszą nam ogromne emocje - podsumowuje Klaudiusz Frydrych.


WORK / LIFE / RODZINA BALANCE

„Zołza” ma silną kobiecą bohaterkę, która zrobiła niesamowitą karierę. Ale płaci za to wyso-ką cenę. Na jej zaangażowaniu w życie zawodowe tracą jej bliscy. Twórcy podkreślają, że to bardzo aktualny temat.

Równowaga między życiem zawodowym, a prywatnym jest dla mnie bardzo ważna - przekonuje Małgorzata Kożuchowska. -  Mój zawód jest bardzo egocentryczny. Jako mama i żona nie mogę i nie chcę podporządkować wszystkiego swojej pracy. Obarczanie bliskich emocjami z nią związanymi powoduje niepotrzebne napięcia. Staram się nie przenosić emocji z pracy do domu i nie tworzyć wokół tego, co robię jakiejś szczególnej atmosfery wyjątkowości - zdradza aktorka. I przyznaje, że kiedy przed premierą bywa zestre-sowana, to wszyscy w jej domu wiedzą, że to stan, który mija. - Staram się, żeby każdy w domu czuł, że jego sprawy są równie ważne i to jest coś, co pozwala mi się nie pogubić. Cieszę się też, że mam wokół siebie osoby, którym ufam, które życzą mi dobrze i których uwag słucham, by nie stracić tego balansu - opowiada.

Również Tomasz Konecki przyznaje, że zachowanie równowagi jest trudne, gdy jest się filmowcem. 

Spójrzmy nawet na nasze branżowe środowisko. Nie jest tak, jak myślałem lata temu, że twórcy filmowi mają dużo wolnego czasu dla siebie i swoich rodzin. Bardzo ważna jest dla mnie współpraca z moją żoną, bo pracując po wiele miesięcy poza domem, dzięki temu możemy być razem. Praca nas pochłania, myślimy o niej 24 godziny na dobę, wciąż dyskutujemy i rozmawiamy o niej, spędzamy czas na zdjęciach a potem na postprodukcji… i to wszystko trwa i trwa. A zaraz potem trzeba poszukiwać nowych projektów. Bardzo trudno jest znaleźć chwilę na wyciszenie i odnalezienie balansu między życiem zawodowym a prywatnym - przyznaje reżyser.

Filmowa Anna ma więc nie tylko bawić widzów, ale też być przestrzeżeniem przed zatrace-niem się w pracy i nadmiernym myśleniem o karierze.

Nasza bohaterka przechodzi w swoim życiu różne okresy i wyciąga z nich wnioski. To właśnie one są inspirujące, dają nam do myślenia. To oczywiście także głębsza opowieść o tym, jak kształtuje nas dzieciństwo i rodzice, jaki wpływ na nasze życie mają niewyjaśnione sprawy z przeszłości. Świadome życie wymaga bowiem od nas spojrzenia na wiele jego aspektów. Ilona jest zarówno dojrzałym twórcą, jak i dojrzałą kobietą. Z pewnością posiada mandat na opowiadanie takiej historii - podsumowuje Klaudiusz Frydrych.

Wywiad z Małgorzatą Kożuchowską, odtwórczynią roli Anny i producentką filmu

Jak przygotowywała Pani postać Anny, która jest inspirowana panią Iloną Łepkowską?

Nie chciałam naśladować Ilony. Postać tytułowej Zołzy jest wypadkową jej osobistych do-świadczeń oraz moich obserwacji innych kobiet sukcesu. Chciałam stworzyć obraz silnej, odpowiedzialnej kobiety, liderki, kierującej zespołem ludzi, która wymaga nie tylko od nich, ale przede wszystkim od siebie. Ważne było dla mnie, żeby moja bohaterka budziła skrajne emocje - od nienawiści do współczucia. Żeby w każdej ze swoich odsłon była wyrazista i prawdziwa. Żeby w końcu można ją było zrozumieć i utożsamić się z nią. Wyzwaniem było zagranie tak wielu skrajnie różnych twarzy Zołzy i połączenie ich wszystkich w jedną konwencję komedii. Chciałam, żeby ten film bawił, ale i pobudzał do refleksji. Żeby ta ironiczna autobiografia miała swoją wagę.

Czy Ilona Łepkowska nadzorowała to, jak Pani gra tę postać, czy dała Pani zupełnie wolną rękę?

Ilona jest jednym z tych scenarzystów/producentów, którzy nie zaglądają na plan więc przy-znaję, że tej twórczej wolności miałam aż nadto. Wiedziałam jednak, że jako producentka ogląda wszystkie nagrane materiały po zakończeniu każdego dnia zdjęciowego, więc czasem sama do niej dzwoniłam i pytałam o wrażenia. Prawdę mówić chciałam się z nią choć trochę podzielić odpowiedzialnością za to, co gram. (śmiech)

W filmie pełni Pani podwójną rolę - aktorki i producentki. Jak to się stało, że zechciała Pani produkować akurat „Zołzę"?

Aktor przygotowując się do zagrania roli, przechodzi przez castingi, próby, przymiarki, jest na planie i od niego zależy to, jak zagra, ale później nie uczestniczy już w dalszych pracach, które decydują o tym, jak ostatecznie film będzie wyglądał. Bardzo chciałam uczestniczyć w tym procesie zależało mi na tym. Mam do tej historii osobisty stosunek przez wzgląd na naszą wieloletnią znajomość. Ilona napisała swoją ironiczną autobiografię, a rolę Zołzy zdecydowała się powierzyć mnie! Zgadnijcie, czy był to przypadek. Nie chciałam, żeby ta historia zakończyła się dla mnie wraz z ostatnim dniem zdjęciowym na planie. Dziś mogę powiedzieć, że to była dobra decyzja. Cieszę się, że Ilona i Klaudiusz Frydrych zgodzili się przyjąć mnie do swojego grona producentów.  Naprawdę dużo się nauczyłam.

Anna to kobieta silna, niezależna i samostanowiąca o sobie. Czy jest Pani do niej podobna?

Czasami życie wymaga tego, by być silnym i kategorycznym. Zwłaszcza gdy jest się kobietą w świecie show-biznesu. Dla mnie jako aktorki, ale przede wszystkim jako kobiety, ważna jest wrażliwość, więc z jednej strony musiałam nauczyć się odporności, z drugiej pielęgnować wrażliwość. Moja bohaterka pogubiła się, stała się niewolnikiem własnego sukcesu. Zachowanie zdrowego balansu jest bardzo trudne, ale nie niemożliwe.

Jednym z tematów filmu jest zachowanie równowagi pomiędzy pracą a życiem prywatnym. Czy Pani zachowanie tego balansu udaje się?

Równowaga między życiem zawodowym a prywatnym jest dla mnie bardzo ważna.  Mój zawód jest bardzo egocentryczny. Jako mama i żona nie mogę i nie chcę podporządkować wszystkiego swojej pracy. Obarczanie bliskich emocjami z nią związanymi powoduje niepotrzebne napięcia. Staram się nie przenosić emocji z pracy do domu i nie tworzyć wokół tego, co robię, jakiejś szczególnej atmosfery wyjątkowości. Przed premierą bywam zestresowana, ale wszyscy w domu wiedzą, że to stan, który mija. Staram się, żeby każdy w domu czuł, że jego sprawy są równie ważne, i to jest coś, co pozwala mi się nie pogubić. Cieszę się też, że mam wokół siebie osoby, którym ufam, które życzą mi dobrze i których uwag słucham, by nie stracić tego balansu.

Czy czuła Pani niepokój, gdy Ilona Łepkowska oglądała "Zołzę" pierwszy raz?

Nie mogę powiedzieć, że czułam niepokój, ponieważ razem przechodziłyśmy przez wszyst-kie etapy pracy nad filmem. Dzięki temu, że obie jesteśmy w zespole producenckim, spędzi-łyśmy razem dużo czasu zarówno podczas przygotowań do rozpoczęcia zdjęć, jak i podczas rocznej pracy w postprodukcji. Odbyłyśmy dużo rozmów i podejmowałyśmy mnóstwo decyzji w sprawach castingu, wyboru lokacji, kostiumów, charakteryzacji, montażu, muzyki itd. Natomiast na pewno stresujące dla mnie samej było oglądanie pierwszej wersji montażowej filmu. To pierwsze zderzenie mojego wyobrażenia o filmie i mojej w nim roli z tym, co zobaczyłam na ekranie. Praca nad ostatecznym kształtem filmu trwała jeszcze rok. Dla mnie był to czas, w którym musiałam nauczyć się oceniać siebie jako aktorkę, pogodzić się z tym, że pewne sceny czy wątki, które lubiłam, muszą zostać wycięte dla dobra całości.  Czasem było to bolesne doświadczenie. 

Wywiad z Iloną Łepkowską, scenarzystką „Zołzy” i autorką powieści „Idealna rodzina”: 

Zacznijmy od najbardziej intrygującego pytania: czy „Zołza” to Pani autobiografia?

To – jak piszemy w informacjach o filmie – ironiczna autobiografia, czyli autobiografią na serio na pewno nie jest. Film jest inspirowany moim życiem i zawodowymi doświadczeniami, ale ta ironia ma w nim największe znaczenie. Najpierw napisałam powieść, film jest jej adaptacją. Nie zrobiłam tego na zamówienie, po prostu chciałam ją napisać. I pokazać ludziom, że moja praca momentami bywa bardzo trudna.

Od razu Pani wiedziała, że Zołzę zagra Małgorzata Kożuchowska?

Tak, od początku widziałam ją jako główną bohaterkę w tym filmie. Małgosia potrafi równie dobrze zagrać i sceny zabawne, i dramatyczne. Ma w sobie energię, którą w myślach przypisywałam głównej postaci. Jest po prostu bardzo dobrą aktorką.

Czy pozwoliła jej pani na pełną dowolność, czy jednak kontrolowała Pani, w jaki sposób pokaże na ekranie ironiczną wersję Pani?

Wyglądem i wiekiem różnię się zasadniczo zarówno od bohaterki, jak i od aktorki. Oczywistym jest, że nie jestem to ja. Ale Małgosia dobrze mnie zna, więc być może podpatrzyła coś w moim zachowaniu, przygotowując się do roli. Chociaż nie sądzę. Niczego też jej nie narzucałam.

Podczas jednego ze spotkań Anna Sobańska, główna bohaterka filmu, stwierdza: “Scena-rzyści tak mają - czasem rozmawiają ze swoimi postaciami”. Czy pani również prowadzi rozmowy z bohaterami, których powołała pani do życia?

Na szczęście nie. Kiedyś obiecałam sobie, że jeśli nadejdzie moment, że przyśnią mi się bohaterowie z moich seriali, będzie to jednocześnie chwila, w której przestanę je tworzyć, bojąc się o swoją psychikę. Książkę zaczęłam pisać właśnie wtedy, kiedy po raz pierwszy nawiedzili mnie w snach. Wykorzystałam to w nieco przewrotny sposób.

W „Zołzie” powołała pani do życia bohaterkę silną i samostanowiącą, potrafiącą innym zajść za skórę. To nie do końca sympatyczna babka.

Dziś jest takich kobiet wiele. Podczas naszych badań wiele spośród widzek “Zołzy” stwierdziło, że główna postać bardzo przypomina im ich szefowe z korporacji.

Czy podejście bohaterki do osób, z którymi współpracuje, odzwierciedla pani relacje na planach filmowych?

Staram się traktować współpracowników z szacunkiem, ale z pewnością jestem wymagającą szefową. Tytułowa Zołza wyraźnie przekracza granice dozwolonego zachowania. To dziś często poruszany temat, także w środowisku artystycznym. Do którego momentu krytyka jest uzasadniona, a kiedy przechodzi w mobbing? Myślę, że pod tym względem film jest bardzo aktualny. Zwrócenie uwagi na to, jak się zachowujemy, jak traktujemy swoich współpracowników i podwładnych, jest bardzo ważne. Jeśli działania podejmowane obecnie na planach filmowych czy w szkołach teatralnych sprawią, że ludzie zastanowią się kilka razy nad swoim postępowaniem, to już będzie dobrze.

Oglądając "Zołzę”, zwróciłem uwagę na to, że główna bohaterka jest ewenementem pod względem tego, jak daleko zaszła. W polskim środowisku filmowym takie stanowiska nie-wątpliwie zajmują mężczyźni. Czy w którymś momencie pani niesamowitej kariery i drogi do niej poczuła pani, że ze względu na swoją płeć jest pani trudniej?

Nigdy o tym nie myślałam. Czasami śmieję się, że chyba po prostu nie zauważyłam tego szklanego sufitu nad swoją głową i dlatego go bezboleśnie przebiłam. Nigdy nie brałam pod uwagę, że ktoś może traktować mnie gorzej, mniej poważnie lub lekceważąco ze względu na to, że jestem kobietą. Być może właśnie dlatego, że nie dopuszczałam do siebie takiej myśli, nie pamiętam takich sytuacji, nawet jeżeli miały miejsce. Albo stwarzałam wokół siebie taką aurę, że nikt tak wobec mnie się nie zachowywał.

Czy zdarzyło się pani usłyszeć od mężczyzn, że z powodu pani seriali nie mogą oglądać transmisji z meczów piłkarskich?

Pewnego razu policja zatrzymała mnie za przekroczenie prędkości. Było to we Włocławku, pamiętam jak dziś. Tłumaczyłam, że spieszę się z urlopu do domu, mam pilną pracę, na co policjant zapytał, co to za praca. Uznałam to za swoją szansę i odpowiedziałam, że jego żo-na pewnie by mnie rozpoznała, bo jestem scenarzystką i producentką „M jak miłość”. A on na to do swojego kolegi: “To właśnie ta pani, przez którą nigdy nie mogę oglądać Ligi Mistrzów”. Dostałam mandat, nie było szansy się wybronić. W filmie mamy scenę, która bazuje na tym wydarzeniu, jednak rolę policjanta odgrywa taksówkarz.

“Zołza” uświadomiła mi, że jest pani naprawdę jedną z nielicznych, jeśli nie jedyną, tak rozpoznawalną scenarzystką i producentką w kraju. Czy musi się pani mierzyć z konse-kwencjami sławy w skali podobnej do tej, z którą zmagają się popularni aktorzy?

W tej chwili już nie, ponieważ bardzo ograniczyłam swoją obecność w mediach. Kiedyś występowałam często w różnych programach telewizyjnych, przeprowadzano ze mną wiele wywiadów. Obecnie zdarza się to rzadziej, moje publiczne wypowiedzi związane są głównie z promocją nowego filmu, tak jak teraz. Wcześniej faktycznie byłam dość rozpoznawalną osobą i wcale nie było to miłe.

W “Zołzie” główna bohaterka wypowiada następującą kwestię: “Cała Polska płakała, jak Hanka Mostowiak wpadła w kartony. A dzisiaj? Ktoś za nią tęskni?”. Od sceny śmierci Hanki minęło dziesięć lat. Czy z pani obserwacji wynika, że widownia przywiązuje się do boha-terów pani seriali i pielęgnuje pamięć o nich?

Widzowie pamiętają Hankę Mostowiak, a w każdą rocznicę żartują sobie ze wspomnianego wydarzenia. Ale prawda jest taka, że żywot bohaterów seriali bywa bardzo krótki. Czasami, gdy ulubiona postać znika z ekranu, pojawia się parę listów i protestów ze strony widzów, a później zapominamy nawet, w którym wątku dany bohater brał udział. Kwestia z „Zołzy” pada właśnie w tym kontekście.

A czy pani wraca czasem myślami do bohaterów z przeszłości? Zastanawia się pani, co u nich słychać?

Odpowiem panu tak, jak Anna Sobańska w filmie - nie zastanawiam się, co u nich słychać, bo wiem, że nie istnieją. Zawsze starałam się rozróżniać świat realny od fikcji i chyba tylko dla-tego nie zwariowałam. Trzeba zachowywać równowagę pomiędzy tymi sferami – pracą i prawdziwym życiem. Wyraźnie to rozdzielam i zawsze uczyłam tego moich współpracowników. Kiedy piszemy, musimy pisać o tych postaciach tak, jak o prawdziwych ludziach. Ale kiedy tylko zamykamy klapę komputera, ten świat musi przestać istnieć.

Czy nie obawiała się pani, że pomimo autoironii widzowie będą doszukiwali się w “Zołzie” wydarzeń i powiązań z pani życia?

I potwierdzi im się podejrzenie, że jestem zołzą? Ależ oczywiście, czasami taka jestem! Nie jestem święta, bywam bardzo ostra, złośliwa, nieprzyjemna. Więc niech myślą, że jestem prawdziwą zołzą! Mam do widzów tylko jedną prośbę: niech Boże broń nie przyjdzie im do głowy, że jestem w posiadaniu takiej willi jak Anna Sobańska.

Wywiad z Tomaszem Koneckim, reżyserem filmu

Jak rozpoczęła się pana przygoda z “Zołzą”?

Nie pracowałem wcześniej z Iloną Łepkowską. Wiedziałem tylko tyle, że jest „królową pol-skich seriali”. I nagle dostałem od niej telefon z propozycją współpracy. Zaintrygowała mnie. Nie czytałem wcześniej jej scenariuszy filmowych, ale pomyślałem sobie: dobrze, dlaczego nie! Gdy zapoznałem się z projektem, zobaczyłem, że filmowa Zołza to świetnie zarysowana postać silnej bohaterki, trochę apodyktycznej, antypatycznej, z pozoru negatywna. W scenariuszu było też to, czego zawsze poszukuję w fabule, żeby postać zmieniała się pod wpływem bardzo silnej wolty. A w tym przypadku sam ten proces był bardzo oryginalnie i ciekawie zainicjowany. Czegoś takiego jeszcze nie robiłem, więc zgodziłem się z przyjemnością.

Współcześnie trudno jest zrobić dobrą komedię, bo wszyscy bardzo łatwo obrażają się o dowcipy. Pan w swoich filmach nie obawia się ostrych żartów.

Odkąd zacząłem reżyserować, czyli przez ostatnie 20 lat, sporo się w tej kwestii zmieniło. Moje pokolenie żartowało, a wręcz kpiło niegdyś prawie ze wszystkiego - byliśmy pozbawie-ni „poprawnego” podejścia do ludzi w opowiadanych żartach i anegdotach. Nie neguję, a wręcz uważam za oczywiste, że współczesny świat chroni pewne grupy ludzi. Aby nie budować ich „niekorzystnego“ wizerunku, nie pozwala nazbyt z nich żartować. Muszę jednak przyznać, że w jakimś stopniu morduje to gatunek komediowy. Żart musi mieć soczystą puentę. Scena komediowa, która jest jej pozbawiona i tak „ulizana”, aby podobała się wszystkim, po prostu przestaje być śmieszna. Wiele osób krytykujących polskie komedie, czyni to właśnie z tego powodu. Takie scenariuszowe asekuranctwo, aby nie pokazać czegoś za mocno, w komedii nie powinno mieć miejsca. Wielcy mistrzowie tego gatunku uderzali i uderzają we wszystkich. To, co tworzą, to czysty żart, a nie wyraz poglądów osoby, która go opowiada.

Powracającym motywem w pana twórczości są silne bohaterki kobiece. W „Zołzie” też taką mamy.

Nigdy nie postrzegałem kobiet jako słabych. Uważam, że historią ludzkości rządzą kobiety - otwarcie lub z ukrycia. Jedne robią to po cichu, inne przeciwnie, bezceremonialnie to unaoczniają. W pokoleniu moich rodziców, czyli ludzi urodzonych przed wojną, wszystkie znane mi kobiety były samodzielne i niezależne. Ambitne i dobrze wykształcone, pracowały w wymarzonych przez siebie zawodach. W swoich domach były równoprawnymi partnerkami we wszystkich sprawach. Może dlatego nigdy nie miałem innego spojrzenia. Uległość kobiet wobec mężczyzn jest pewnym stereotypem, eksploatowanym często w komediach i nie tylko. Dzięki takiemu zabiegowi łatwiej przedstawić jej przemianę, bo na koniec możemy zaserwować widzom moment wyzwolenia bohaterki. Ja jednak wolę postrzegać kobiety jako bardzo silne postaci.

Jak wyglądała pana współpraca z Małgorzatą Kożuchowską, która występuje w “Zołzie” w podwójnej roli - głównej aktorki i producentki? Jako reżyser musiał pan ją nadzorować, natomiast z drugiej strony ona musiała trochę pilnować pana.

W pewnym sensie, to też była komediowa sytuacja. Prywatnie Małgosia jest przemiłą osobą, zawodowo - niezwykle pracowitą aktorką, skrupulatnie przygotowaną do każdej sceny. Gdyby wszyscy byli tacy na planie… Jako postać Małgosia występowała w każdej scenie, co dla mnie, jako twórcy komedii, było olbrzymią trudnością – jej bohaterka nie mogła jedynie podbijać żartów, musiała też wzruszać i być po części dramatyczna. Taką postać trzeba precyzyjnie poprowadzić, aby widzowie uwierzyli, że jest z krwi i kości. Małgosia zawsze była perfekcyjnie przygotowana, ale zdarzało się, że kiedy ja, jako reżyser, mówiłem do Małgosi aktorki “Mamy to!”, to Małgosia producentka prosiła mnie o jeszcze jeden dubel dla Małgosi aktorki. Przychodziła do mnie i mówiła, że ma jeszcze coś do dodania. Jestem otwarty i zawsze przychylnie nastawiony do takich próśb ze strony aktorów, bo wiem, że czasami właśnie wtedy wpadają na najlepsze pomysły. Przecież ich intuicje są na planie zderzane z moimi, a dopiero na montażu wybieram, co jest najlepsze dla filmu.

Ilona Łepkowska na pewno zdaje sobie sprawę, że sama może być utożsamiana z filmową bohaterką i dla wielu widzów postać grana przez Małgosię będzie jej odwzorowaniem w skali 1:1. Mimo to, nie bała się jej pokazać z negatywnej strony.

Ilona jest osobą z olbrzymim dystansem do samej siebie. Scenariusz “Zołzy” jest autoironicz-ny, wiele z jej prywatnych wspomnień zostało w nim wymieszanych z fikcją. Właśnie to zahaczenie w rzeczywistości czyni materiał tak ciekawym. Twórcy filmowi zawsze powtarzają, że życie pisze najlepsze scenariusze. Nie ukrywam, że zadawałem sobie pytanie, co mnie czeka, skoro w tym scenariuszu jest tyle prawdy? Ale ostatecznie było bardzo kreatywnie i ciekawie. Z przyjemnością odnajdywałem się w intelektualnych potyczkach i wymianie zdań z Iloną. Na poziomie logicznych argumentów przekonywaliśmy się nawzajem do różnych zmian na wszystkich etapach pracy i zawsze jedno z nas odpuszczało, kiedy drugie ewident-nie miało rację. Nasza praca była bardzo kreatywna, dobrze się uzupełnialiśmy. W dodatku, w przeciwieństwie do innych scenarzystów, z którymi współpracowałem, nanoszenie poprawek nie zajmowało jej trzech tygodni, tylko maksymalnie jeden dzień. Jej sprawność scenopisarska jest naprawdę niezwykła.

W filmie dotykacie państwo tematu całkowitego oddania się pracy, na czym cierpi oczywi-ście życie prywatne. Czy uważa pan, że my jako społeczeństwo, mamy z tym problem?

Z pewnością. Spójrzmy nawet na nasze branżowe środowisko. Nie jest tak, jak myślałem lata temu, że twórcy filmowi mają dużo wolnego czasu dla siebie i swoich rodzin. Bardzo ważna jest dla mnie współpraca z moją żoną, bo pracując po wiele miesięcy poza domem, dzięki temu możemy być razem. Praca nas pochłania, myślimy o niej 24 godziny na dobę, wciąż dyskutujemy i rozmawiamy o niej, spędzamy czas na zdjęciach, a potem na postprodukcji. I to wszystko trwa i trwa. A zaraz potem trzeba poszukiwać nowych projektów. Bardzo trudno jest znaleźć chwilę na wyciszenie i odnalezienie balansu między życiem zawodowym a prywatnym. My to sobie jakoś ułożyliśmy, może właśnie dzięki wspólnej pracy. Widzę, że ludzie generalnie mają z tym problem, co dobitnie uświadomiła nam pandemia. Trzeba o siebie dbać i walczyć. Sam to próbuję robić, ale bywa ciężko. Kiedy praca nad “Zołzą” została za-kończona, udało nam się wyrwać do Włoch, aby wreszcie odpocząć. Było wspaniale, pełen chillout. A po powrocie od razu zachorowaliśmy na COVID. I tyle zostało z odpoczynku. O work-life balance jest naprawdę trudno.

Wywiad z Klaudiuszem Frydrychem, producentem filmu

Podobno to Pan jest inicjatorem powstania filmu „Zołza”.

Znamy się z Iloną od wielu lat, zarówno na gruncie prywatnym, jak i zawodowym. Kiedy przeczytałem rękopis “Idealnej rodziny”, od razu wiedziałem, że to świetny materiał na film. Zapytałem Ilonę, czy nie chciałaby napisać do niego scenariusza. Przyjęła moją propozycję. Jestem dumny, że to właśnie nasze studio produkuje „Zołzę”. Wiem, że to dla Ilony film wyjątkowy, bo w jakiejś mierze opowiada o niej samej. Mówimy, że jest to jej ironiczna autobiografia i to bardzo trafne określenie. To historia kobiety, scenarzystki i producentki, która wywarła ogromny wpływ na nasze społeczeństwo, bo jej produkcje znają wszyscy. Ma też barwny życiorys, pełen zakrętów i przełomowych momentów.

„Zołza” intryguje, bo to nie jest pomnikowy obraz bohaterki. Ilona Łepkowska bardzo śmiało z siebie żartuje.

Ilona się nie oszczędza, bo ma w sobie dojrzałość i odwagę. Potrafi spojrzeć na siebie z dy-stansem. Prowadzi swoje życie nie tylko w ciekawy, ale także po prostu dobry sposób. Wyciągnęła wiele wniosków, którymi teraz dzieli się z widzami. Znam ją długo, ale od momentu, w którym jej postrzeganie świata znacząco się zmieniło. W filmie wspominamy o przełomowym momencie w jej życiu. Dlatego sam mam duży problem z odnalezieniem jej w tej części projektu, w którym jest zołzą. To kochana kobieta i niezwykła profesjonalistka, zawodowiec w każdym calu, utalentowana, ale także bardzo pracowita osoba. Współpraca z nią jest świetna - dotrzymuje terminów i wnosi do projektu wysoką jakość. Ma ogromne doświadczenie, z którego pozwala nam i sobie korzystać. Samodzielnie napisała scenariusz “Zołzy” i film jest dokładnie taki, jakim go pierwotnie stworzyła. Nie łagodziła papierowej wersji.

Scenariusze Ilony Łepkowskiej zawsze były połączeniem wielu emocji - jej produkcje chwytały nas za serce, ale także pozwalały się uśmiechnąć. Sądzi pan, że “Zołza” trafi do fanów Ilony Łepkowskiej i będzie podobnym połączeniem śmiechu i wzruszeń?

Mam ogromną nadzieję, że tak. Ilona wielokrotnie udowodniła, że posiada dar trafiania do serc - przede wszystkim kobiecych. Potrafi pisać dla kobiet, wie, co sama czuje. Wydaje mi się, że w tym filmie zebrała doświadczenia z całego swojego życia. Oczywiście, ma tremę przed zaprezentowaniem filmu o sobie. To w pewnym sensie obnażenie się. Napisanie scenariusza o sobie to trudna decyzja, wymagająca wielkiej odwagi i dużej dojrzałości. Nie można się tego nie bać. To, co Anna Sobańska prezentuje w pierwszej części filmu, w dzisiejszych czasach nazywa się mobbingiem. Ilona dużo żartuje, ale jednocześnie patrzy na siebie bardzo surowo. Ten film to nie jest laurka, którą sama sobie wystawiła. Jej spojrzenie na siebie jest szczere, surowe, ale też niezwykle zabawne.

“Zołza” dobrze wpisuje się w nasze czasy - czasy kobiet silnych i niezależnych. Ilona Łepkowska jest w tym przypadku idealnym punktem odniesienia, bo jako kobieta w zmaskulinizowanym świecie scenarzystów kinowych i telewizyjnych wykazała się niezwykle silnym charakterem.

To prawda. Osiągnęła bardzo wiele jeszcze przed nadejściem tych czasów jako jedna z pierwszych kobiet w branży. Ale jej historia nie jest pozbawiona zakrętów - właśnie z tego powodu jest ciekawa. Nasza bohaterka przechodzi w swoim życiu różne okresy i wyciąga z nich wnioski. To właśnie one są inspirujące, dają nam do myślenia. To oczywiście także głębsza opowieść o tym, jak kształtuje nas dzieciństwo i rodzice, jaki wpływ na nasze życie mają niewyjaśnione sprawy z przeszłości. Świadome życie wymaga bowiem od nas spojrzenia na wiele jego aspektów. Ilona jest zarówno dojrzałym twórcą, jak i dojrzałą kobietą. Z pewnością posiada mandat na opowiadanie takiej historii.

Jak wyglądała pańska współpraca z Małgorzatą Kożuchowską, która występuje w podwój-nej roli - jest nie tylko główną aktorką, ale także producentką filmu?

Pomysł na obsadzenie Małgorzaty Kożuchowskiej od razu przyszedł nam do głowy. Jest ona ważną aktorką w karierze Ilony. Przez wiele lat była gwiazdą serialu „M jak miłość”, który wywarł niemały wpływ na życie całego pokolenia Polaków. Dzięki temu mamy poczucie, że świat serialowy przenika do rzeczywistości. Małgosia jest obecnie bardzo świadomą aktorką i twórczynią. Poczuła, że to może być dobry moment na kolejny etap kariery, dzięki któremu zyska większy wpływ na film. Bardzo szybko osiągnęliśmy porozumienie i stała się naszą współproducentką. Jej debiut jest dla mnie kolejnym powodem do dumy. Jestem bardzo zadowolony z naszej współpracy i mam nadzieję, a właściwie jestem przekonany, że to nie nasz ostatni wspólny projekt.

Nie przeszkadzało panu to, że ktoś inny ma tak duży wpływ na kreowany przez pana świat przedstawiony?

Absolutnie nie. Wraz z Iloną, Małgorzatą i Tomaszem Koneckim stworzyliśmy świetny ze-spół. Na planie towarzyszyła nam dobra atmosfera. Mogliśmy dyskutować, a nawet sprzeczać się między sobą, ale nigdy nie doszło do spięcia. Zaprocentowało to zarówno energią zespołu, jak i efektem końcowym filmu. Wszyscy wyczekujemy konfrontacji z widownią, towarzyszą nam ogromne emocje.
 

Wybrane dla Ciebie

Zobacz także

Markowa odzież z 20% rabatem w ramach MODIVO DAYS - poznaj szczegóły!
Rozgrzewka i ćwiczenia rozciągające przed treningiem pomogą Ci uniknąć kontuzji!
Jakie szanse mają Polacy na awans z grupy na Euro 2024?
Amerykańskie gwiazdy młodego pokolenia wspierają walkę z rakiem piersi... na Instagramie

Gorący temat

Wojciech Szczęsny skończył 34 lata! Tak świętował z rodziną. Tort robi wrażenie! [FOTO]
Wojciech Szczęsny 18 kwietnia obchodzi urodziny. W tym roku mężczyzna świętował je w towarzystwie ukochanej Mariny oraz synka Liama. Tort, który przygotowano na to wydarzenie, robił imponujące wrażenie! Zobaczcie sami.

Reklama

Najnowsze wpisy

Nie przegap

Reklama